Cykady na Cykladzie Naxos kamperem w 14 dni

 

 

 

To było oczywiste dla obu załóg, że jeśli wszystko będzie OK. to urlop spędzimy w Grecji. Tym jednak razem chcieliśmy już po dojechaniu do Ziemi Obiecanej osiąść na niej nie kręcąc dodatkowych kilometrów. Aby nas nie kusiło postanowiliśmy się wbić na wyspę. Padło na Cyklady a dokładniej na Naxos. Wybór jak się okazało był dobry, a opis naszego urlopiku zacznę od krótkiego opisu trasy.

Trasa przez PL tym razem szła nieco inaczej i po załatwieniu spraw po drodze na pierwszy nocleg trafiliśmy na granicę PL-CZ – Przełęcz Okraj (50°44'49.54"N 15°49'28.91"E) Rano obudziło nas przenikliwe zimno, które zrekompensował piękny widoczek. Po szybkiej kawce ruszamy w kierunku na południe   . Bez przeszkód udaje się dojechać na miejsce kolejnego postoju – campingu przy termach na Węgrzech w Hódmezővásárhely, ( http://www.hodstrand.hu/ 46 24 39,10 N 20 19 01,81) Miejsce to ma tą zaletę, że jest blisko Szeged – prawie przy samej granicy z Serbią, a kąpielisko jest czynne do godz. 21. Tak więc udaje nam się skorzystać z term, i rano po uporządkowaniu gospodarki wodno – ściekowej ruszamy na trasę E75 z zamiarem pozostania na niej ile się da   . I po kilkunastu godzinach jesteśmy na naszym stałym punkcie – bramie do Grecji czyli miejscówce w miejscowości Kalivia Varikou – za Thesalonikami, kilka minut po zjeździe z autostrady, przy samej plaży: 40°11'4.11"N, 22°33'46.81"E. Tego dnia pokonujemy ponad 900km, po to by następnego bez problemu zdążyć na wieczorny prom Pireus – Naxos, który odpływa o 17.30.

 

Do Aten jedziemy głównie autostradą omijając jednak początkowo dwie bramki – jadąc drogą wzdłuż niej a potem korzystając z naszego ulubionego już skrótu opuszczając autostradę w Larisie przez Farsalę by wrócić na nią w Lamii. W porcie jesteśmy około 15.30 kupujemy bileciki (196 EU za dwie osoby + 6.30m auto) i na 45 min przed odbiciem promu już jesteśmy na pokładzie i uzupełniamy płyny – tym razem w organizmie. Nasza podróż na Naxos prawie zakończona ….
Prom odpływa idealnie wg rozkładu i tuż przed północą zjeżdżamy z niego na wyspę. Noclegu chcemy poszukać maksymalnie szybko i kierujemy się na plażę Plaka – aby w razie problemów skorzystać z kampingu. Ale nie trzeba – w miejscu 37° 2'49.18"N 25°22'27.31"E po ok. 8 km trafiamy na idealny placyk pod małą tawerną.

 

W pierwszym dniu postanawiamy zobaczyć jak wyglądają plaże pd-zachodniej części wyspy. Po podróży należy nam się odpoczynek i optymalnym miejscem wydaje nam się od razu plaża Aliko 36°58'43.20"N, 25°23'20.11"E – gdzie możemy się zatrzymać przy samej plaży.
Aliko nadaje się by zatrzymać się na niej na dłużej. Piaszczysta plaża jest otoczona tamaryszkowymi i jałowcowymi krzewami. Woda błękitno turkusowa, przy plaży mała kapliczka, a zatoka jest pięknie wciśnięta pomiędzy skalne cyple. Nie widać z niej prawie ruin rozpoczętej tu w latach 70 budowy dużego hotelu, które nieco już zarosły krzewami. O historii budowy dowiadujemy się od Petrosa – 82 letniego pasterza i producenta sera. Kupujemy od niego całkiem przyzwoitą porcję delikatnego sera owczego, Kupujemy od niego całkiem przyzwoitą porcję delikatnego sera owczego, a on nas częstuje owocami opuncji.

Kolację zjadamy na plaży – kilka metrów od morza. Wieczór jest piękny – spokojny. Jest całkowita cisza – musimy zachowywać się cicho by jej nie zakłócać.

 

Ponieważ jednak wyspa czeka by ją odkryć więc po śniadanku ruszamy ją eksplorować dalej. Tego dnia wjeżdżamy nieco w góry by się oswoić z wyspą, ale na kolejny nocleg trafiamy po zatoczeniu sporego 40 km kółka na bliską Aliko, szeroką, długą plażę Glyfada, gdzie spotykamy jednego z nielicznych na wyspie kamperów. Zatrzymujemy się tam w miejscu 36°59'26.18"N, 25°23'32.80"E, które znajduje się w miejscu wyschniętego rozlewiska. Nosi ono ślady niedawnej obecności wody więc to miejsce nie zawsze może być dostępne dla kamperka. Tu pierwszy raz odpinamy rowery by się pokręcić po okolicy wieczorem – pachnie ziołami i kwiatami a droga mleczna zdaje się być przedłużeniem asfaltowej drogi po której jedziemy. Tylko cykady jakieś ciche.
Następnego dnia mamy rozpocząć realizację ambitnego planu - znaleźć nocleg w górach możliwie blisko najwyższego szczytu Cyklad - Zeusa (1004 m.n.p.m.)...
Tego samego wieczora ponownie spotykamy Petrosa (a właściwie on nas znajduje) i spędzamy z nim kolejnych kilka godzin.

 

W trakcie „rozmowy” z Petrosem, w której pojedyncze słowa ze słownika uzupełniamy gestami i pismem obrazkowym dowiadujemy się, że na stałe mieszka w Filoti – miejscowości z której wychodzi szlak na Zeusa. Jego syn prowadzi tam tawernę, a najlepszym miejscem na rozpoczęcie wspinaczki jest kościółek Agia Marina. Dodatkowo zapewnia nas, że przy tym kościółku zmieszczą się nasze kamperki. Aby się tego wszystkiego dowiedzieć, a także poznać historię wyspy w czasie ostatnich 80 lat ze szczególnym rozwinięciem okresu II wojny potrzebujemy około 4 godzin. Rozmowa może zmęczyć   . W trakcie tej rozmowy dochodzi do handlu wymiennego – butelka oliwy zostaje u nas, a Petros w zamian dostaje kabanosy, piwko i polskie UZO – tak nazwał naszą żubrówkę   . Tak czy inaczej około północy odchodzi w stronę swoich beee meee jak uzgodniliśmy że będziemy w rozmowie z nim nazywać kozy i owce.
Następnego dnia plażujemy do popołudnia by gdy słońce już przestaje parzyć udać się w stronę Filoti – aby tam przed zmrokiem odszukać Agia Marina i tawernę prowadzoną przez syna Petrosa. Odległości na wyspie są niewielkie – w ciągu 40 min pokonujemy 20 km po drodze uzupełniając wodę na jednej ze stacji benzynowych. Zanim dotrzemy jednak na miejsce kolejnego noclegu u stóp Zeusa czeka nas mała przygoda…

 

Przeciskając się przez wąskie uliczki Filoti popełniam mały błąd i zahaczam o lusterko zaparkowanego busa. Niestety pęka, co powoduje, że musimy się zatrzymać by ustalić sposób załatwienia formalności. Właściciel auta znajduje się szybko i po ustaleniu, że zaparkujemy auta na parkingu pod kościołem Agia Marina by wrócić na miejsce zdarzenia i spisać protokół. Jest to tym bardziej na rękę poszkodowanemu, że właśnie trwa półfinał Mistrzostw Europy w koszykówkę i właśnie z Hiszpanią gra Grecja!

Upewniamy się (!), że widoczny nad Filoti kościół to Agia Marina i jedziemy tam by znaleźć miejsce na parking. Udaje nam się zaparkować auta pod pięknie położonym klasztorem na wąskim parkingu na który aby wjechać musieliśmy się nieźle nagimnastykować. (37° 2'40.42"N, 25°29'28.18"E)

Ale warto było bo widok na miasteczko i położenie przy szlaku na Zeusa są idealne. Wracamy do miasteczka z planami aby odszukać tawernę prowadzoną przez rodzinę Petrosa i załatwić sprawę z lusterkiem. Dla rozładowania sytuacji mamy gorzką żołądkową. Okazuje się że mecz trwa nadal i załatwienie formalności przekładamy na jutro – ponieważ po ataku na Zeusa i tak będziemy przejeżdżać przez miasteczko. Pytamy poszkodowanego o tawernę – pokazując kartkę z adresem własnoręcznie napisaną przez Petrosa i opowiadając historię spotkania z nim. Okazuje się że poszukiwana tawerna sąsiaduje ze sklepem w jakim pracuje nasz „poszkodowany”. Sam ma z tego niezły ubaw – zaczynamy żartować, że to zdarzenie to znak że właśnie tutaj mieliśmy trafić. Przedstawia nas sąsiadom – właścicielom tawerny i rekomenduje że jedzenie jest tam naprawdę wyśmienite - ponieważ mięso pochodzi ze zwierząt wypasanych na zboczach Zeusa  
Jedzonko było rzeczywiście super. Po kolacji ponownie pytamy wnuki Petrosa o drogę na Zeusa i wygląda na to że rzeczywiście zaczyna się ona z miejsca gdzie mamy nocleg. Udajemy się więc do naszych domków – bo rano pobudka o 5 rano.

 

Zgodnie z radą Petrosa zamierzamy początkowy odcinek przebyć w ciemnościach by na szczycie znaleźć się w okolicach wschodu słońca. Budziki nie zawodzą i ruszamy przed godz. 6. Do wschodu mamy 1,5 godz. Powinno się udać. O poprawności trasy upewniają nas znaki oraz mijane atrakcje – źródełko i jaskinia Zeusa. Mijamy ją gdy już świta. Jednak ścieżka powyżej jaskini zaczyna być mocno stroma. Dodatkowo mimo coraz wyższego nachylenia musimy wspinać się po osuwisku skalnym i pozycja „na czterech” zaczyna być jedyną która umożliwia pokonywanie kolejnych metrów. Zastanawiając się jak udaje się tu wchodzić innym niezaprawionym we wspinaczkach około 150 m przed szczytem musimy zawrócić.
Ryzyko że może się to źle skończyć wydaje nam się za duże. Żal nam że nie zobaczymy drugiej strony wyspy ze szczytu i musimy zadowolić się widokiem na część zachodnią wybrzeża i wyspy Paros i Antiparos.

Dopiero gdy mej piekniejszej połowie pomarańczy udaje się znaleźć w jednej z księgarń mapę szlaków pieszych na Naxos orientujemy się ile popełniliśmy błędów. Ale już jest za późno. Może kiedyś uda nam się tu wrócić.
Po zejściu do Filoti i załatwieniu lusterkowych formalności zamierzamy zapoznać się bliżej z górzystą częścią wyspy – północno wschodnim wybrzeżem. Zwiedzamy Chalkio, Apiranthos, Moni.
W Chalkio parkujemy przy rozwidleniu drogi na parkingu 37° 3'53.00"N, 25°29'5.61"E. Warto tam trafić do miejsca gdzie jest destylarnia lokalnego trunku CITRON – wyrabianego z liści rosnących na Naxos drzew cytrusowych, których owoce znacznie różnią się od tego co znamy jako cytrynę.
W Moni warto się pokręcić po wyjątkowo wąskich uliczkach, a w Apiranthos zasiąść przy frape przy jednej z tawern w widokiem na Zeusa lub okoliczne doliny. Z Chalkio do Moni jest wytyczony wspaniale zapowiadający się szlak pieszy (ok 3,5 km). Zapuściliśmy się nim tylko krótki odcinek, z braku czasu, ale gdyby się jeszcze kiedyś udało wrócić na Naxos znajdzie się na top liście.
Tego dnia docieramy do Apollonas a potem szukając dogodnego miejsca na nocleg przy morzu dojeżdżamy wzdłuż pn-zach. wybrzeża, aż do Amitis (37° 8'7.52"N, 25°26'3.51"E), które okazuje się chyba jedynym miejscem w tej części wyspy, na które można dojechać kamperem do morza bez ryzyka zaplątania się w szutrowe wąskie, kręte i strome dojazdy. Natomiast na plaży Amitis zatrzymujemy się przy opuszczonej tawernie – idealnym miejscu na nocleg z kolacją i śniadankiem. Na plaży w zasadzie sami Grecy a wieczorem już tylko Polacy.
Choć noclegi na plażach Naxos dają nam wiele radości na następne kilka dni chcemy zatrzymać się na campingu. Chcemy się pokręcić po samej Chorze, ale też pojeździć po wyspie nieco skuterkami i rowerami. Wybieramy jako miejsce postoju kamping przy plaży Plaka, który nosi jej nazwę: http://www.plakacamping.gr/camping.htm
Cena 16euro za auto, dwie osoby z prądem (prysznicami i basenem) dogodne położenie do zwiedzania wyspy przy plaży i sympatyczny basenik powoduje, że miejsce wydaje nam się odpowiednie. Na terenie jest sklepik, a w pobliżu prowadzona przez grecką rodzinę tawerna. Mamy wrażenie, że nasze lodówki pochłaniają wyjątkowo szybko gaz z butli, więc to umacnia nas w słuszności decyzji, że pozostanie na campingu pozwoli na oszczędności w jego zużyciu.

Na kampingu mało gości – poza nami dwa kampery z Niemiec kilkoro turystów w namiotach. Pustki cisza i spokój. Niedziela więc jedziemy rowerkami do Naxos (ok. 8km) i na samej górze w Casteli odnajdujemy katolicki kościół katedralny. Wnętrze skromne, a wytarte przez wieki posadzki, ławki robią na nas wrażenie (wraz z tym że msza jest odprawiana po łacinie przez księdza emeryta) i cofamy się w czasie do czasów kiedy na wyspie osiedlili się wenecjanie, którzy dla siebie wybudowali tu kościół. Jesteśmy pewni, że na mszy są potomkowie tych rodzin, bo dowiadujemy się, że nadal te same rodziny zamieszkują najokazalsze weneckie kamienice w casteli (ścisłe centrum Naxos położone na jej najwyższym wzniesieniu – otoczone murami obronnymi) . Jedna z kamienic to muzeum - Venetian Museum Kastro NaxosDella Rocca Barozzi (wstęp płatny) w drugiej urządzony jest sklep z pamiątkami – gdzie np. można kupić widokówki będące replikami zdjęć zrobionych przez członka rodziny La Roca na początku 20 wieku.

Ta część stolicy Naxos wciąga nas w spacery wąskimi stromymi uliczkami, które przecinając się pod różnymi kątami tworzą labirynt, w którym łatwo się zgubić. Po noclegach na plażach i w górach pobyt w mieście nie męczy nas tak szybko jak zazwyczaj i postanawiamy zobaczyć je jeszcze któregoś wieczora. Później okazało się że był to dobry pomysł bo wyglądające teraz na senne i martwe miasto wieczorem wspaniale ożyło.
Następnego dnia mamy postanowienie możliwie wcześnie ruszyć na rowerkach, gdy jeszcze nie będzie słońce za wysoko. Plan nie jest strasznie ambitny i zakłada dotarcie do miejscowości Mikri Vigla – gdzie znajduje się centrum sportów żeglarskich na wyspie. Robimy kółko ok. 25km znajdując za cyplem Mikri Vigla dużą plażę dostępną dla kamperów (37° 1'18.84"N, 25°22'21.90"E) Mimo, że część trasy pokonujemy główną drogą na wyspie, ruch nie jest wielki i poza zmaganiem się ze dość długim podjazdem i słońcem wycieczka jest bardzo przyjemna, a szczególnie ostatnie kilka kilometrów, gdy praktycznie cały czas zjeżdżamy z pięknym widokiem na morze i góry. Po drodze frape z widokiem na wiatraki z tawerny i tylko żal, że druga załoga łapie gumę na pierwszym kilometrze naszej wycieczki.


Na kolejny dzień wypożyczamy skutery – z zamiarem dotarcia na wschodnie wybrzeże, które dotychczas mieliśmy możliwość oglądania tylko z wysokości kilkuset metrów jadąc w stronę Apollonas. Jako cel wybieramy miejscowości Azalas i Moutsouna. Zatrzymując się po drodze w kilku wioskach w górach po docieramy do serpentyny która ciągnie się kilka kilometrów. Widoki wspaniałe. Wschód wyspy sprawia wrażenie dzikiego – niezamieszkałego. Jednak góry przecięte tylko kilkoma drogami oddzielają skutecznie tą część wyspy od reszty. Hoteli tu nie ma w ogóle – tylko pojedyncze małe pensjonaty. Droga którą jedziemy wzdłuż wybrzeża na południe przebiega przy samym morzu i mijamy przynajmniej kilka miejsc gdzie można by się zatrzymać kamperem. Szkoda że czas nie pozwoli nam na to by tutaj pokampingować. Pewnie tak jak wschodnie wybrzeże Naksos wyglądała Grecja kilkanaście bądź kilkadziesiąt lat temu.

Wracając przejeżdżamy jeszcze raz przez Filoti mijając też prawidłowy początek szlaku na Zeusa wraz z kościółkiem Agia Irina. Widoki z gór na kapliczki położone na wydaje się niedostępnych szczytach oświetlone zachodzącym słońcem wspaniałe. Mam wrażenie, że takiej ilości kapliczek jak na Naksos nie było na żadnej z odwiedzonych przez nas dotychczas wysp – łącznie z Peloponezem. Co ciekawe prawie wszystkie sprawiały wrażenie użytkowanych – odmalowane, zadbane, a w prawie każdej spotykaliśmy palącą się lampkę oliwną.

Ostatni dzień spędzamy odpoczywając przed podróżą (plaża), jednak zgodnie z wcześniejszym planem wieczór i nockę chcemy spędzić w Chorze – na parkingu przy morzu i zobaczyć jak wygląda nocne życie stolicy Naksos. Poznaliśmy inne oblicze miasteczka, które w czasie naszej wcześniejszej w nim wizyty wydawało się opustoszałym. Liczne kawiarnie i tawerny, sklepiki powciskane w wąskie uliczki wypełniły się turystami. Obojętnie jednak jak pięknie by nie było mamy świadomość, że to nasze pożegnanie z wyspą. Prom mamy rano, a z naszej miejscówki na tą noc widać port (37° 6'30.04"N, 25°22'37.11"E)

Powrót rozpoczynamy następnego dnia - prom niestety się nie spóźnia. Na ten powrót mamy inny plan niż rok wcześniej i na pierwszy dzień jako cel wybieramy Termopile. Po drodze jeszcze pożegnanie z morzem - ostatnia kąpiel na zaskakująco ładnej plaży z widokiem na Evię w miejscowości Arkitsa (38° 45'12.16"N, 23°01'44.23"E). Nie wiem jak w sezonie, ale teraz wydaje się też to świetne miejsce na nocleg.
W Termopilach chcemy odnaleźć opisane w jednym z przewodników kąpielisko znajdujące się ok 3 km od tego odwiedzanego najczęściej. Wg opisu jest mniej znane i odwiedzane raczej przez Greków niż turystów. Odnajdujemy je - to dwa dzikie pięknie położone bajorka u podnóża góry ( 38°48'12.82"N, 22°29'49.27"E) . Zażywamy kąpieli wspólnie z emerytowanym nauczycielem greki z Liceum z Lamii, rodziną popów i starszym małżeństwem. Wspaniały wieczór na zakończenie.